piątek, 29 marca 2013

Przestań studiować, zacznij studiować!


Kryzys, jaki w ciągu ostatnich kilku lat dotknął szkolnictwo wyższe na świecie, w Polsce szczególnie dotkliwie daje się we znaki. Nie trzeba przywoływać statystyk, które znają chyba wszyscy: rzesze magistrów i inżynierów, wysokie bezrobocie wśród młodych, którzy zmuszeni są wykonywać prace nie pokrywające się z kierunkiem studiów oraz nie odpowiadające ich wykształceniu. Do czynienia mamy z inflacją dyplomów oraz przeedukowaniem społeczeństwa – niestety w jednym tylko znaczeniu jakie może kryć się w tym neologizmie. Tę właśnie drogą – docierania do semantycznego znaczenia, badania etymologii – warto się posłużyć diagnozując to szaleństwo studiowania. Społeczny fenomen, który możemy obserwować ma swoje źródło przede wszystkim w sferze ekonomiczno-społecznej, która to nierozerwalnie jest przecież związana ze sferą kultury, zbiorowej świadomości i ogólnych nastrojów społecznych. Jak więc dzisiaj rozumiemy studiowanie? 



Studiować
1. «uczyć się na wyższej uczelni»
2. «gruntownie poznawać, badać coś»
3. «zapoznawać się z czymś, przyglądając się czemuś uważnie lub czytając coś»

[za internetowym Słownikiem Języka Polskiego PWNu]



Drugie i trzecie znaczenie możemy umownie połączyć w jedno i przeciwstawić znaczeniu pierwszemu, najbardziej dziś powszechnemu. Używamy go w codziennych rozmowach, spotykamy się z nim na stronach gazet i słyszymy z ust spikerów telewizyjnych. Nic dziwnego, żyjemy przecież w kraju, w którym większość obywateli ma wykształcenie wyższe. Wątpliwym jest jednak czy nawet owi obywatele zadają sobie trud skojarzenia znaczenia pierwszego z drugim.


Jest to oczywiście nie najłatwiejsze zadanie – studiować, jako zgłębiać coś, poznawać, brzmi dość śmiesznie i patetycznie. Nie przywykliśmy do studiowania. Nawet jeszcze do niedawna powszechnie studiowane mapy odchodzą do lamusa na rzecz nawigacji i GPSów. Studiowanie to pochylony nad książkami żak, z wyciągniętym ze skupienia językiem, zmarszczonymi brwiami, studiujący po łacinie scholastykę w jakiejś anegdotycznej Padwie czy Sorbonie. Widok egzotyczny, wzbudzający dziś raczej pobłażanie, kwitowany uśmiechem ulgi. Żyjemy w czasach gdzie takie postawy nie zdarzają się często, bo nie są koniecznymi postawami. Nawet w społeczeństwach o tak wysokim stopniu wyedukowania jak współczesne społeczeństwo Zachodnie intelektualny mozół to raczej obrazek z ryciny, zmora minionych czasów. Przez modernistów poddany sakralizacji i obdarty z całego znoju – umysł świecić miał na scenie, przed wielką publiką, zachwycając swoją potęgą, do oficyny natomiast wstępu nie było.  Prezentujący swoją tężyznę umysłową intelektualiści i naukowcy – słusznie lub nie – przyjmowali na skronie laurowe wieńce, nie wspominając o obskurnym intelektualnym sztafażu, w którym po nie wyruszyli, ani jak długa była ich droga. W świecie ponowoczesnym natomiast nie trzeba martwić się o pozory, troszczyć by nikt nie zbadał naszego studiowania od kuchni – kuchnia ta bowiem nafaszerowana jest elektroniką i mechaniką ułatwiającą całe przedsięwzięcie, zapewniającą komfortowe warunki dla intelektualnej pracy. Prace piszą się same, wynalazki i odkrycia to niejako iskry przeskakujące między ludzkim geniuszem a najnowocześniejszym sprzętem. To ten drugi bierze na siebie większość pracy, zwłaszcza tej najcięższej.  




Aby jednak zrozumieć fenomen drugiego znaczenia studiowania należy wyobrazić sobie naukowca ubogiego, pozbawionego usłużnej techniki i wygód nowoczesnego laboratorium. Nie naukowca nawet a po prostu człowieka przenikliwego, opanowanego pasją a przynajmniej głodem dociekania, gotowego na własną rękę przedzierać się przez gąszcz tajników i specyfiki danej dziedziny czy świata w ogóle, ku jakiejś pokracznej formie dokonanej – bo czy może taka istnieć? Czy można jakąkolwiek większą całość „przestudiować”, „wystudiować”, „zastudiować”? Myśląc o studiowaniu czegoś wyobrażam sobie greckich filozofów. Rozglądających się niespokojnie, patrzących w przestrzeń lub wbijających świdrujący wzrok – w ziarenka piasku w klepsydrze, trójkąt prostokątny, strumień wody. A potem tych samych, dyskutujących pogodnie z przyjaciółmi, pewnych własnej pozycji oraz spokojnych swoją wiedzą, którą uważali za coś wartościowego, za udaną próbę uchwycenia, muśnięcia choćby jakiejś całości. Wyobraźcie sobie tylko Hipokratesa, tłumaczącego swoim uczniom mechanizmy działania ludzkiego ciała, prezentującego swoje teorie, które sklecił na podstawie niemal żadnej – w porównaniu oczywiście z dzisiejszą – wiedzy i niedużego doświadczenia. Jak stoi w kręgu uczniów, nad jednym z pacjentów i referuje im – dziś zapewne uznalibyśmy je za zabawne – sądy na temat zdrowia, sędziwym, nieco skrzekliwym tonem.

 Takim, jakim sądy wygłaszają prości, starsi ludzie(zwłaszcza te, które uważają za prawdziwe, lub o których po prostu wiedzą, że prawdziwe są). Tonem irytującym zazwyczaj dla wykształconych mieszkańców wielkich miast, będącym mieszaniną kategoryczności oraz lekkiego wyrzutu i samousprawiedliwienia, tonem ciasnym, nie zostawiającym miejsca na spekulatywność, komentarz czy choćby pozwalający nabrać dystansu żart – rzeczy, które tak lubimy. Czym bowiem dla ludzi prostych jest prawda? Sami pewnie nie umieliby odpowiedzieć na to pytanie, a to dlatego, że jest ona dla nich wyłącznie tym, czym jest. Kiedy ją udowadniają czują się wartościowi nie poprzez przypisywanie sobie sprawności intelektualnej, która do takiego udowadniania jest konieczna, ale poprzez fakt, że oto prawda jest z nimi, jest po ich stronie, że mogą być jej rzecznikami. Dbają o zachowanie podrzędności w stosunku do niej, argumentują tylko tyle ile to konieczne, bo fakt przecież obroni się sam. Jeśli chodzi o poglądy, to co innego – w tym temacie prości ludzie potrafią unieść się emocjami, uprawiać karkołomną retorykę, przekonywać. Prawdę jednak traktują oni jak zwierzęta – jawi się im ona zasadniczo jako ten sam rodzaj bytu – nie boją się złapać jej za skórę na karku jak kota i postawić przed rozmówcą. Pojęcie szacunku wobec niej nie istnieje bo nie jest kwestią umowną czy dyskusyjną – prawdy nie można nie szanować, a jaka jest każdy widzi.


A czy my wiemy jaka ona jest? Czym jest ona dla nas – ludzi potencjalnie studiujących, a przynajmniej mających taką możliwość a więc na skutek przejścia systemu edukacji już nie tak jednoznacznie „prostych” a raczej „wykształconych z dużych ośrodków” (obydwie kategorie umowne, rozumiane mam nadzieję instynktownie, informacyjne, nie wartościujące)? Na to pytanie nam również trudno odpowiedzieć, ale pewien stosunek do niej wyraża się w naszym zachowaniu. Mówimy o niej inaczej. Opisujemy świat z dystansem, spokojem, pewni własnej wiedzy (Wiedzy wynikającej nie z bezapelacyjnej, w pełni obserwowalnej natury faktu, świata, prawdy a raczej trafności naszych interpretacji i opisów), bez wstydu w przypadku jej braku – z pomocą zawsze mogą nam przyjść nowoczesne technologie. Zawsze możemy sięgnąć po fragmenty prawdy. Skatalogowane, cyfrowo przetwarzane, zamienione w towary, oblepione etykietami, podawane sprawnie w odmierzonych porcjach, poręczne, służebne. Jedną z wielu form owej, mogą być studia właśnie. Przez pewien lekceważący stosunek zarówno prawda jak i docieranie do niej stało się po pierwsze łatwe, albo za takie uważane, po drugie zaś zinstytucjonalizowane oraz bezmyślne. Brak nam – niech to śmiesznie zabrzmi, niech zabrzmi naiwnie! – namiętności co do prawdy oraz co do dążenia do niej, zgłębiania jej. Tym sposobem studiować z synonimu poznawania prawdy i zgłębiania jej stało się swoim przeciwieństwem, sytuacją, w której prawda zostaje dla nas wyselekcjonowana, nam podsunięta i nagięta do utylitarnych celów.


Zdaję sobie sprawę, że świat, w którym wyższe kształcenie podejmują jedynie osoby kierujące się dobrem intelektualnym i pasją jest utopią. Wykształcenie stało się towarem, argumentem jedynie na dzikim rynku pracy i zdobywania takich argumentów nie można nikomu zabronić. Niemniej jednak obudzenie na powrót samoświadomości ucznia (na każdym poziomie nauki, nie tylko w szkole średniej czy wyższej!), zrozumienie procesów kształcenia i obudzenie pogłębionej  refleksji nad własną refleksją wydają się  być zadaniami kluczowymi dla higieny życia intelektualnego i uratowania instytucji wyższej uczelni od totalnej kompromitacji. Zacznijmy studiować zamiast tylko studiować.