poniedziałek, 8 października 2012

Bóle porodowe, sny o potędze, marzenia o Wielkiej Narracji.


(Dlatego jestem bezpłodny. Bariera pracy nad tekstem jest jak kondom dla wszystkich pomysłów. Zostają już tylko nieeleganckie porównania.)      




      Niemożność utrzymania uwagi na dłużej dookoła czegokolwiek zdaje się być moim największym przekleństwem. Wszelkie kompleksowe idee, wielkie narracje, dotykające sedna analizy są niemożliwe, są poza zasięgiem mojego rozgorączkowanego umysłu, generującego miniaturowe, kalekie blurby. Szpikowanie teksu intertekstualnymi hiperłączami, tworzenie z niego żałosnej struktury piramidowych dobudówek, luźnego patchworku nigdy nie pozwoli mi wyrazić m y ś l i. Nie swojej własnej, bo taka jako jedna i skończona nie istnieje, o tym nawet nie ośmieliłbym się marzyć, ale choćby i takiej, która jest w stanie oświetlić jeden tyko przedmiot, wydobyć z niego esencję, zamknąć go w sobie, oswoić. Ciągnąca się w nieskończoność, napędzana nieustannym l'esprit d'escalier edycja komentarza do czegokolwiek nigdy nie będzie się mogła równać statecznemu monolitowi klarownego wykładu, gdzie bystre i dokładne konkluzje wynikają jedna z kolejnej, prowadząc nas spokojnie poprzez gąszcz zagadnienia. Zamiast tego słowa popychają się wzajemnie, drugie zapomina co powiedzieć chciało pierwsze a wszystkie próbują nadać chaosowi jakąś wartość, nie wspólnymi siłami a każde z osobna, oferując tylko fragmentaryczne spojrzenie, niezborną mieszaninę, element układanki niedopasowany do całości, bo stworzony bez myśli o niej. Ogród w stylu francuskim - oto moja skryta fantazja, nawet jeśli wymaga powrotu do imperializmu.

        Limit znaków zawsze jest zbyt ograniczony, miejsca na kartce zbyt mało, ale nie dlatego, że przepojona zrozumieniem, niemożliwa do skompresowania czy rozczłonkowania bryła Opowieści nie mieści się na niej. To dlatego, że niesforne już w sobie i miałkie myśli noszą przyduże garnitury słów, o wyświechtanych mankietach i groteskowych fasonach. A wszystkie te słowa są złe, nie takie, wszystkie samotne, wszystkie pragną uświęcić się w wielkim, służebnym Idei szeregu, gdzie każde jest tylko kolejnym kamieniem w triumfalnym wieloskoku po Prawdę, Sedno, Treść. Jedne są płaskie, jak dźwięk uderzającego o blat żetonu hazardowego, inne przerażające swoją pojemnością i tajemniczością niczym czarne dziury. Żadne nie jest pełne. Razem brzmią jak rozstrojony instrument. To nie ich wina.
Po prostu nie ma partytury.
 

* * *


Na słowach zjedliśmy zęby, dławią nas bulgoczące w gardle. (Marzymy o czystym i dźwięcznym, tryskającym wprost w niebo strumieniu.)


Życzenia połamania piór obróciły się przeciwko nam i stały się ponurym żartem. (Gdyby nie tyle ręka mogła za myślą nadążyć, co spoliczkować ją i ścisnąć za włosy)


Czytając psujemy sobie nie tylko wzrok. (Psujemy więcej.) 


Słuchać nie umiemy już od dawna. (Z resztą, w takim hałasie wszyscy są usprawiedliwieni.)


Wołanie o Wielką Narrację jest w gruncie rzeczy głuche, to głosy tłumów wołających na pustyniach.